14 maja 2011

Grzegorz Turnau - koncert charytatywny w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie

Dzisiaj zapraszam Was serdecznie do zapoznania się z relacją (a także filmami) z koncertu Grzegorza Turnaua, który odbył się wczoraj w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Długo czekałam na ten koncert, okazji nie przegapiłam :)

Pozdrawiam serdecznie!


Przyznam, że ze zniecierpliwieniem wypatrywałam dnia, w którym Grzegorz Turnau znów zjawi się w Tarnowie. Okazja ta nadarzyła się 13 maja (który, mimo wielu chochlików, jakie wkradły się w wypowiedzi konferansjerów oraz działania organizacyjne, nie okazał się wcale pechowym piątkiem), kiedy artysta zagościł na scenie tarnowskiego Teatru im. Ludwika Solskiego podczas koncertu charytatywnego zorganizowanego przez Stowarzyszenie Ponad Barierami. Koncert ten, jako pierwszy, odbył się w ramach projektu „Pro publico bono” w 2011 roku. czytaj więcej...

Aktualizacja z 15.05.2011 r.
Tutaj możecie znaleźć fotorelację autorstwa Mateusza Zaczkiewicza (mateuszzaczkiewicz.pl)

23 kwietnia 2011

Lubimy czytać!



Każdy człowiek, który lubi czytać książki, niejednokrotnie zastanawiał się, ile ich już w życiu pochłonął. Nie będę ukrywać, że należę do tego grona :) Pierwszym wyraźnym bodźcem ku temu była pani ze sklepiku na terenie uczelni, która w zeszycie odnotowywała kolejne przeczytane dzieła. Kolejnym - blogi. W planach miałam i taki, na którym będą znajdować się wyłącznie recenzje.
Jakiś czas temu koleżanka zwróciła moją uwagę na specyficzny katalog internetowy. Mowa tu o LubiyCzytac.pl. Jest to całkiem przyjemny serwis, w którym, dzięki bogatemu spisowi, możemy stworzyć własną biblioteczkę.
Pierwszym udogodnieniem jest, coraz popularniejsze, powiązanie z Facebookiem. Jeśli macie konto na popularnym portalu społecznościowym, możecie pominąć proces rejestracji - dzięki temu "zainstalowanie" się na stronie zajmuje dosłownie sekundę.
Do biblioteczki dodać możecie książki, które przeczytaliście. Możecie je ocenić, a także podzielić się opinią na jej temat. Jednak przeczytane to nie wszystko. Lubimy Czytać daje Wam możliwość dodania na półkę książek, które chcielibyście przeczytać, a także tych, które czytacie w danej chwili. Aby nie ograniczać możliwości czytelnikom, na serwisie możliwe jest stworzenie również własnych, wyjątkowych półek.
Na podstawie Waszych przeczytanych lektur oraz wystawionych ocen, serwis proponuje Wam lekturę, która powinna się Wam spodobać. Niestety, ta opcja jednak jest niezbyt dopracowana (mi regularnie podsuwa fantastykę i sci-fi, których zwyczajnie nie cierpię). Mimo to warto tam zerkać - czasem systemowi uda się wygenerować coś, co może trafić w Wasz gust :)
O kolejnej możliwości w ramach tego serwisu dowiedziałam się przez przypadek. Pewna użytkowniczka zauważyła na mojej wirtualnej półce "Łabędzia i złodziei" Elizabeth Kostovej i zaproponowała... wymianę. Nie zastanawiając się długo, oddałam Kostovą za Marqueza i "Damę kameliową". Później dopiero zorientowałam się, że dla tych, którzy chcą wymienić się książkami, istnieje specjalna grupa.
Jeśli serwis przyciągnie Waszą uwagę na dłużej i chcielibyście czynnie uczestniczyć w ulepszaniu serwisu, możecie postarać się o przyjęcie do grona tzw. Bibliotekarzy. Status ten pozwala Wam na edycję opisów książek, autorów, grafiki itd. Wystarczy wysłać do redakcji maila z prośbą o przyjęcie oraz uzasadnieniem. Uwaga: staż nie jest najważniejszy, moją prośbę rozpatrzono pozytywnie zaledwie po kilku dniach od rejestracji :)
Jak wiele innych serwisów, tak i tutaj mamy możliwość stworzenia swojego grona znajomych. To dobry bodziec do poznania gustów książkowych Waszych kolegów i koleżanek, a może również do zainicjowania ciekawej książkowej wymiany :)

Serdecznie polecam!

2 kwietnia 2011

Testing: Chanel Rouge Allure Extrait de Gloss



Błyszczyk Chanel Rouge Allure Extrait to stosunkowo nowy kosmetyk na rynku drogeryjnym - jego premiera przypada na drugą połowę zeszłego roku. Allure to coś pomiędzy błyszczykiem a pomadką - jest płynny, lejący i lśniący, a jednocześnie dobrze upigmentowany. Pojawił się w następujących odcieniach:
  • 51 Insouciance
  • 52 Genie
  • 55 Confidence
  • 56 Imaginaire
  • 57 Insolence
  • 58 Emoi
  • 60 Exces
  • 61 Fatale
 Odcień, który posiadam, to 60 - Exces, głęboka, żywa, wyrazista czerwień.

Zalety
 Allure Extrait wita nas pięknym, klasycznym opakowaniem w stylu Chanel - przypomina małą, wąską buteleczkę z No. 5 :) Buteleczka jest stabilna, co dla mnie jest ważne - jest ciężkawa, więc nie mam wrażenia, że rozpadnie się przy pierwszym dotyku. Sam błyszczyk delikatnie pachnie (choć ciężko mi określić ten zapach, jest dość przyjemny) ma dobrą, gęstą konsystencję. Jak już wspominałam, jest dobrze upigmentowany, więc mocno kryje - dlatego też do stosowania nadaje się raczej jako pomadka niż zwykły błyszczyk. Unikalny kształt aplikatora sprawia, że Allure rewelacyjnie się nakłada, a ewentualne niedociągnięcia łatwo skorygować. Kolor zostaje na ustach przez długi czas. Ponadto Chanel w tej serii proponuje niesamowite kolory.

Wady
 W moim odczuciu największą wadą tego błyszczyka jest szybkie "zjadanie". Po pewnym czasie lśnienie znika, kolor zostaje, ale głównie na konturach - ze środka schodzi z każdym łykiem kawy ;) wprawdzie wystarczy jedynie drobna poprawka, jednak spodziewałam się czegoś więcej po tym kosmetyku. Kolejnym minusem, właściwie zależnym od poprzedniego, jest właśnie nierównomierne pozostawanie koloru - po czasie wygląda jak makijaż wykonany bardzo niedokładnie lub plamy na ustach - możliwe, że inaczej to wygląda przy innych kolorach, jednak przy intensywnej czerwieni wybitnie się to rzuca w oczy.

Podsumowanie
 W ogólnym rozrachunku Chanel Rouge Allure Extrait pewnie wypadłby całkiem dobrze, gdyby nie fakt, że to wciąż Chanel, a jakość produktu odbiega nieco od oczekiwań. Myślę, że za niższą cenę można otrzymać jakość może nieco gorszą, ale w gruncie rzeczy porównywalną. Moja ocena to: 4 z minusem.

27 marca 2011

Kobiece (?) cztery kółka

Przyjęło się w środowisku motoryzacyjnym, że kobiety nie znają się i nie interesują się samochodami (nie wspominając już o motocyklach). Szczęśliwie jednak można zaobserwować, że ta tendencja powoli ulega zmianie - coraz więcej przedstawicielek płci pięknej interesuje się tym, czym jeździ na zakupy ;).
Co jest ważne w samochodzie dla kobiety? Przede wszystkim funkcjonalność, dużo miejsca na wszelkiego rodzaju klamoty. Ważne, aby samochód był zwrotny, niewielki i łatwo się nim parkowało. Czy aby na pewno?
Gro kobiet już od dawna zwraca szczególną uwagę na to, co jest pod maską. Nie wystarczy, by samochód był malutki, zgrabniutki, słodziutki aż do bólu ;) musi mieć zryw! Poniżej przestawiam Wam szybki i bardzo pobieżny przegląd tych aut, na które warto zwrócić uwagę.

Mini Cooper


Ten samochód łączy w sobie wszystkie cechy "babskiego wozidła". Jest malutki, zwrotny i szybki. Najczęściej spotykana wersja ma silnik o pojemności 1600 cm3 oraz mocy ok. 120 KM. Biorąc pod uwagę niewielką masę samochodu, takie parametry sprawiają, że na drogach radzi sobie całkiem nieźle - z pewnością szybciej można omijać dziury ;) Jednak z tymi dziurami to nie taka prosta sprawa - Mini Cooper ma dość twarde zawieszenie. Oznacza to, że odczuwa się niemal każdy dołek, o który się zahaczy. Zanim któraś zdecyduje się na zakup, niech się zastanowi - w tym aucie siedzi się dość nisko ;) Dla wygodnickich Mini Cooper dostępny jest również w wersji z automatyczną skrzynią biegów. Podobno ma ona swoje zalety - większe możliwości poprawienia makijażu, obejrzenia okolicy i zjedzenia czegoś za kierownicą ;) Jeśli jednak, tak jak ja, wolisz mieć więcej do powiedzenia w tej kwestii, opcja manualna jest również często spotykana.

Honda Civic Type S

Type S to jeden z popularniejszych "kobiecych" modeli. Jest bardzo zgrabnym, niesamowicie zwrotnym samochodem, Występuje w wersji hatchback, więc zajmuje niewiele miejsca podczas parkowania. Honda Civic może pochwalić się nieco większym silnikiem niż Mini. Tutaj wersją najczęściej spotykaną jest silnik o mocy 140 KM i pojemności 1.8 oraz, równie często 2.2. Dla spokojniejszych także znajdzie się coś dobrego - silnik o pojemności 1.4 i mocy 85 KM będzie w sam raz dla tych, które wolą mniej szaloną jazdę (co nie znaczy, że nie da się przycisnąć). Zdecydowanie odradzam ten samochód osobom, które lubią wjeżdżać w różne obiekty ;) ta fantazyjna "lampa" na masce kosztuje więcej niż wyklepanie maski.

BMW E90 seria 3


Nie byłabym sobą, gdybym nie poleciła Wam mojego dziecka :) BMW z serii 3 to samochód, który idealnie sprawdza się w roli kobiecego kompana. Jest autem o wielu możliwościach, jednak nie za mocny (kto chętny - odsyłam do serii 5). Moim zdaniem, jego największą zaletą jest rewelacyjna przyczepność - nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło się, żeby mnie zarzuciło lub żebym niepewnie czuła się na zakręcie (inną sprawą jest zima, ale o tym za chwilę). Co jest fajne - ma moc. Wersja 318 d to silnik przeważnie o mocy ok. 130 KM i pojemności 2.0. Nie dajcie się zwieść - diesel nie jest "przymulony", jak i mi się na początku wydawało. Kolejną ogromną zaletą tego samochodu jest ekonomiczność - w wersji diesel samochód pali niecałe (!) 6 l/100 km w trybie mieszanym (w trasie potrafi spalać niewiele ponad 5 l). Żeby nie było zbyt kolorowo - tak, ten samochód ma również wady ;) przede wszystkim napęd na tył - wyjechanie ze stromego podjazdu jest praktycznie niemożliwe (doradzano mi wrzucanie jakichś ciężkich rzeczy typu krawężniki do bagażnika. W tym roku już nie zdążyłam, ale w przyszłym z pewnością wypróbuję). Kolejną paskudną wadą jest cena części zamiennych - jeśli coś się Wam zepsuje, liczcie się z całkiem dużymi kosztami naprawy.

Audi A3 Quattro

Przy tym samochodzie z kolei nie grozi Wam zablokowanie stromego podjazdu w zimie ;) napęd na 4 koła daje komfort nie tylko psychiczny - samochód rewelacyjnie trzyma się drogi i niestraszne mu śliskie nawierzchnie. Pojemność i moc silnika to emocje niemal jak przy zakupie kolorówki w Macu czy Inglocie lub komponowaniu posiłku przy szwedzkim stole - różnorodność jest niesamowita :) możecie wybrać spośród "standardowych" mocy - jak 120-140 KM, jak również pokusić się o sprzęt, który - można by rzec - służy do zrywania asfaltu, czyli ponad 200 KM. Chylę czoła przed zrywem tego samochodu przy automatycznej skrzyni biegów - zapomnijcie o zamulaniu, o długim "myśleniu" samochodu - przy wciśnięciu pedału gazu (nawet nie do dechy!) dosłownie wbije Was w fotel. Największym mankamentem tego auta jest cena - niestety, nie każdy może sobie pozwolić na taki luksus. Innych jak na razie nie znalazłam, ale pewnie za jakiś czas uda mi się lepiej wyrobić sobie zdanie na temat tego samochodu.

Toyota RAV-4

Coś dla wielbicielek większych gabarytów. I tu również można przebierać zarówno w pojemnościach, jak i w mocy silnika. Najczęściej to 2.0-2.2 pojemności oraz 120-140 KM. Z powodzeniem można wybrać wersję manualną lub automatyczną. Niewątpliwą zaletą tego samochodu jest jego zwrotność - mimo pokaźnej wielkości, z powodzeniem znajdziecie dla niego miejsce parkingowe :) Bardzo dobrze trzyma się drogi, jednak (na tyle, na ile znam ten samochód do tej pory) jak na mój gust dość długo "myśli", gdy wciśnie się gaz (w wersji z automatyczną skrzynią biegów). Przy zakupie, SZCZEGÓLNIE warto zwrócić uwagę, czy samochód nie był bity - wiadomo, że to istotny czynnik przy zakupie każdego auta, jednak przy Toyocie Rav-4 (podobnie jest przy Land Cruiserze) każda stłuczka, mimo naprawy, znacząco wpływa na późniejszy komfort jazdy.

Jak już wspomniałam, przegląd był krótki i bardzo pobieżny, mam jednak nadzieję, że przyda się Wam w jakikolwiek sposób, jak również, że był choć odrobinę ciekawy :) Jeśli interesują Was wątki motoryzacyjne - dajcie znać, postaram się wtedy od czasu do czasu napisać coś jeszcze w związku z tym tematem.

15 marca 2011

Pękające paznokcie (IsaDora)

Gwoli ścisłości - nie chodzi mi o paznokcie słabe, łamliwe i rozdwajające się ;)
Kilka dni temu miałam przyjemność otrzymać do przetestowania zestaw lakierów do paznokci marki IsaDora. Zestaw tym bardziej ciekawy, że zawierający lakiery Graffiti Nails.
Pękające lakiery już od jakiegoś czasu robią furorę w świecie manicure'u. Ich cały urok polega na tym, że urocze, ciekawe wzory na paznokciu tworzą się praktycznie same... w 30 sekund :)
Na wczoraj przypadł pierwszy dzień testów. Poniżej przedstawiam Wam efekty, łącznie z krótkim filmikiem, na którym dokładnie widać, co dzieje się z lakierem na paznokciu.

Poniżej zestaw kolorów lakierów "pękających":


W mojej kosmetyczce znalazły się kolory: 801 - Black Tag, 806 - Subway Green oraz 808 - Blue Burner.

Poniżej zestaw kolorów lakierów podkładowych (mogą być stosowane samodzielnie):

W mojej kosmetyczce pojawiły się: 708 - Cool Camel, 702 - Blue Jeans oraz 652 - Gold Sparkles.
Na pierwszy ogień poszedł pomysł "panterkowy" - ostatnio szaleję za tym motywem, a otrzymany zestaw lakierów pozwolił mi na stworzenie czegoś, co idealnie wkomponowało się w moje dodatki :)


A oto proces, w wyniku którego powyższy efekt został osiągnięty:


Miłego oglądania :)

14 marca 2011

Warto, naturalnie! Cz. 2

Coraz więcej z nas zdaje sobie sprawę, że pielęgnacja włosów nie kończy się na szamponie i odżywce. O włosy trzeba zadbać również od środka, inaczej będą rosły słabe, łamliwe i matowe. Faszerować się wszystkim po kolei nie warto, jednak jest kilka środków, na które można zwrócić uwagę.

1. Skrzyp + pokrzywa


Polecam ten z BioGarden - jest dużo tańszy od popularnej Skrzypovity, a efekt ten sam. Co daje? Na pewno nie poprawia formy włosów od razu - zdrowe i mocne jest to, co dopiero wyrośnie :) bardzo ogranicza wypadanie, więc szczególnie polecam ten środek na wiosnę i jesień, kiedy zrzucamy więcej włosów niż zwykle.

2. Herbata z pokrzywy



Po pierwsze: nie pić i nie zażywać pokrzywy jednocześnie. Herbaty są skuteczniejsze niż suplementy w tabletkach, jednak ta pokrzywowa ma jedną wadę: często powoduje wysyp. Picie pokrzywy wspomaga wydalanie toksyn z organizmu, więc przez pierwsze kilka dni można wyglądać jak nastolatek, którego dopadł trądzik młodzieńczy ;) Można się poddać albo próbować dalej - w końcu przejdzie. Pokrzywa jest również pomocna w infekcjach dróg moczowych, trzeba się jednak liczyć z częstszymi wizytami w toalecie.

Odradzam wszelkie popularne, reklamowane suplementy. Zdecydowanie lepiej jest wyszukać ich skład w Internecie, a później zaopatrzyć się w sklepie zielarskim właśnie w te składniki lub w środek, który je zawiera. Są mniej popularne, więc zdecydowanie mniej kosztują.
 Domowe sposoby na piękne włosy 
Polecam to każdemu, kto tylko ma wątpliwości, jak rozpieścić swoje włosy: zajrzyj do lodówki! Naprawdę, masa produktów spożywczych świetnie nadaje się na maseczki, ma się też pewność, że nie są nafaszerowane zbędną chemią.

1. Maska z jajka/żółtka. Sposób, z którego chętnie korzystały nasze babcie. Teraz jednak często urozmaica się ten "przepis" o kilka dodatkowych składników. Moja idealna maska jajeczna to:
- całe jajko (lub dwa, zależy od długości włosów),
- kilka kropel olejku rycynowego,
- odrobina nafty kosmetycznej,
- trochę oliwy z oliwek,
- kilka kropel cytryny (dla blondynek).
Do takiej mikstury często dodaję amlę oraz ecliptę (proszki można znaleźć np. tutaj). Gotową maskę nakładam na suche włosy, dokładnie wmasowując ją w skórę głowy. Na to nakładam foliowy czepek (lub najzwyklejszą reklamówkę) oraz ciepłą czapkę :) Staram się zrobić sobie taką kurację w dzień wolny - wtedy siedzę z maską na głowie cały dzień. Czasem, zamiast tego, idę w niej spać, jednak nie łudzę się wtedy, że się wyśpię ;) Co daje taka mikstura? Na pewno rewelacyjnie nawilża włosy. Są mięciutkie, sypkie. Odwdzięczają się długotrwałym efektem zdrowych włosów. Minus - paskudnie pachnie, choć podobno niektórym się podoba :)

2. Olej rycynowy. Jest to jeden z mniej "przyjemnych" specyfików, bowiem jest powszechnie stosowany w celu uspokojenia żołądka ;) Jest bardzo gęsty i bardzo tłusty. Ja wcieram go jedynie w skórę głowy - w myśl zasady, że nic nie działa na włosy od końca, poza tym olej rycynowy przyspiesza porost włosów (toteż bardzo często smaruje się nim rzęsy). Krążą legendy, że przyciemnia włosy, ale mnie to jeszcze nie spotkało.

3. Nafta kosmetyczna. Violetta Villas podobno swe bujne loki zawdzięcza wypadkowi, kiedy to wpadła do zbiornika z naftą. Co prawda nie była to nafta kosmetyczna, ale jak zwał, tak zwał :) Podobnie jak olej rycynowy, wmasowuję ją w skórę głowy. Jest tłusta, ale rzadka, łatwo się spłukuje. Często mieszam ją z olejem rycynowym i taki zestaw nakładam na noc. Efekt murowany, tylko trzeba myć włosy co najmniej trzykrotnie.

4. Herbata rumiankowa. Nie do picia... a do płukania włosów. Blondynki, które chcą nadać swoim włosom zdrowych, słonecznych refleksów, powinny sobie zafundować płukankę z rumianka od czasu do czasu. Jej odpowiednikiem jest herbata kasztanowa dla brunetek.

Domowych sposobów jest całe mnóstwo - opisałam te, które sama często wykorzystuje. A jakie są Wasze domowe sposoby na piękne włosy?

13 marca 2011

Warto, naturalnie! Cz. 1


Czy zastanawiałyście się kiedyś, w jakim stopniu Wasze nawyki pielęgnacyjne rzeczywiście działają na korzyść Waszych włosów? Jaka ich część zdecydowanie im szkodzi? Co robicie, aby Wasze włosy były zdrowe?
To, co działo się z moimi włosami (opisuję to poniżej), możecie obejrzeć tutaj.

 Siano na głowie... 
Przełomowym momentem dla moich włosów było grudniowe popołudnie 2008 roku. Miałam dzień wolny, nie musiałam nigdzie wychodzić, więc po kąpieli pozwoliłam włosom spokojnie wyschnąć bez ingerencji suszarki. To, co zobaczyłam w lustrze, przyprawiło mnie o palpitacje: popalone, połamane włosy, istne "siano" na głowie", które kawałkami sypie się przy przeczesaniu palcami. Wyglądały na krzywo ścięte tylko dlatego, że poodpadały w połowie! Jak mogłam doprowadzić do takiego stanu?
Włosy farbowałam od lat. Na początku 2008 roku zafarbowałam je na ciemny brąz. Kolor bardzo lubiłam, jednak mój naturalny zmuszał mnie do farbowania odrostów co 2-3 tygodnie. Na wiosnę postanowiłam wrócić do naturalnego koloru. Uznałam, że najlepszym sposobem będą jasne pasemka, które stopniowo pozwolą mi powrócić do naturalnego średniego blondu. Fryzjer miał wizję - wyszłam z biało-żółtą głową. Od tamtej pory (sierpień) do grudnia farbowałam włosy mnóstwo razy, żeby "jakoś" wyglądały. Zaczęłam też używać drogich środków pielęgnacyjnych i zażywać skrzyp i pokrzywę.
"Grudniowe włosy" skłoniły mnie do podjęcia decyzji o ścięciu. Od tej pory systematycznie podcinałam końcówki, używałam sprawdzonych kosmetyków, zażywałam suplementy i ograniczyłam użycie prostownicy (niestety, nie na długo). 11 miesięcy później intensywnie zapuszczane włosy ścięłam całkiem na krótko. To była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć :) Od tego momentu znów zapuszczam, z własnym kolorem, bez prostownicy. I używając jak najmniej "napakowanych" kosmetyków. Oto spis specyfików, które uratowały moje włosy.

 Mycie 
 Zawsze wydawało mi się, że ten krok nie jest zbyt ważny - najważniejsze, żeby zmyć z włosów brud i tyle. Okazuje się jednak, że to wcale nie taka prosta sprawa. Zauważyłam to przy zmianie szamponu. Wcześniej używałam Pantene - włosy były miękkie pomimo "sianowatości", ładnie pachniały i czasem nawet lśniły ;) po wyprostowaniu nie było najgorzej. Jednak po "nawróceniu" postanowiłam przerzucić się na szampony apteczne bądź takie, które miały bardzo skromne składy. Wtedy zaczął się problem. Włosy po poprzednim szamponie, gdy tylko przestałam im dostarczać określonych składników, zrobiły się okropnie suche, sztywne, ciężko było je rozczesać. Mądrze jednak nie zrzuciłam tego na karb nowych szamponów i dzielnie przeczekałam ten czas. Opłaciło się :)

1. Rewitalizujący szampon do włosów wypadających Garnier Neril



Ten szampon ma na pewno jedną wadę - nie jest najtańszy, kosztuje ok. 16-18 zł (zdarzyło mi się też zapłacić ponad 20 zł). Jest to jednak dobra inwestycja. Jak na dobry lek przystało - śmierdzi ;) Szczęśliwie, zapach nie utrzymuje się na włosach tak intensywnie, później wręcz można go uznać za przyjemny. Stosuję go na przemian z innymi szamponami na zasadzie: 1 butelka Neril - 2 butelki czego innego - wracam do Garniera. Nie ma w tym szaleństwie konkretnej metody, po prostu szkoda mi pieniędzy, zwłaszcza że nie jest zbyt wydajny. Być może mój opis nie brzmi zachęcająco, ale naprawdę warto go kupić. Przede wszystkim już po 2 tygodniach widocznie ogranicza wypadanie włosów. Ponieważ świetnie się spłukuje i nie pozostawia mydlanego filmu, włosy nie są wysuszone i rzadziej się przetłuszczają. Przyznam szczerze, że za to spłukiwanie cenię go najbardziej.

2. Szampon zapobiegający wypadaniu włosów Dermena



Właściwości ma bardzo podobne do Garniera. Jest jednak kilka różnic, które - moim zdaniem - działają na korzyść Dermeny. Pierwsza to niewątpliwie zapach - Dermena po prostu ślicznie pachnie, delikatnie. Podobnie jak Neril, rewelacyjnie się spłukuje. Jest mniej mydlany - to bardzo dobrze, bo zupełnie nie wysusza włosów, jednak trzeba go umiejętnie nałożyć, żeby zachować jakąkolwiek wydajność. Efekt jest widoczny szybciej niż po Nerilu - ale mówię o nie wypadaniu włosów, bo jednak po Nerilu są bardziej miękkie. Największy minus - cena, dochodzi nawet do 30 zł.

3. Szampony Joanna z serii Z Apteczki Babuni


To jedne z niewielu (jeśli nie jedyne) drogeryjnych szamponów, które znajdują się w mojej łazience. Co tu dużo mówić - są fajne, bo są proste. Mają nieskomplikowane składy, dobrze się spłukują i są bardzo, bardzo tanie (po kilka zł). Stosuję je zamiennie z aptecznymi. Bardzo lubię całe serie - odżywki, balsamy, maski.

Poza tym poluję na szampony, które można kupić w niewielkich kioskach albo osiedlowych sklepikach. Szampony z rzepy za 3 zł to całkiem fajna rzecz :)

 Odżywianie i nawilżanie 
Odżywianie to jeden z istotniejszych etapów w pielęgnacji włosów. Ostatnio, w świetle trendów dotyczących naturalnej pielęgnacji, określa się nawet specyficzne składniki, które powinny/nie powinny znaleźć się w dobrej odżywce. To, czego unika się jak ognia, to silikony - oblepiają i duszą włosy, wysuszają, a po odstawieniu ich trudno przywrócić włosom dobrą formę (pamiętacie moją przygodę z Pantene?). Ja jednak jestem zdania (które wyczytałam zresztą kiedyś na forum), że jeśli komuś silikony służą, to nie powinien z nich rezygnować. Jeśli jesteście przywiązane do jednej odżywki, nie ma potrzeby panikować i zmieniać całej serii :)
Preferuję odżywki o prostych składach i tanie - to jednak często jest problematyczne, bowiem wiele takich odżywek  (przykładowo sławna Gloria, o której zaraz napiszę) jest ciężko znaleźć. Od czasu do czasu pozwolę sobie na droższą, fryzjerską odżywkę, jednak jest to zwykły krzyk rozpusty - włosy po nich są cudowne i pięknie pachną, jednak później przez kilka tygodni ciężko mi jest je doprowadzić do jako takiego stanu. Uzależniają.

1. Kallos, Crema al Latte, kremowa odżywka do włosów


Niesamowicie wydajna, pięknie pachnąca karmelem, kokosem - ciężko stwierdzić ;) Osobiście bardzo ją lubię, włosy są po niej super mięciutkie i dopieszczone. Ma jednak kilka wad. Pierwsza to dostępność - można ją kupić tylko w sklepach fryzjerskich. Druga wada to spłukiwanie - bardzo ciężko jest pozbyć się jej z włosów. Efekt jednak wart wysiłku :) Trzecia, choć nie wiem, czy można ja nazwać wadą - świetna wydajność. Nie jest to do końca atut tego produktu, bowiem po pewnym czasie człowiek nie może się doczekać, kiedy skończy tę beczkę - odżywka ma pojemność 1 l! Wszystkie wady bledną jednak, gdy ma się świadomość, że za Kallosa zapłacimy NIE WIĘCEJ niż... 20 zł.

2. Odżywki Joanna z serii Z Apteczki Babuni
Świadomie wrzuciłam zdjęcie balsamu. Jedyna zauważalna różnica między odżywką, balsamem i maską z tej serii to gęstość. Odżywki są bardzo rzadkie, co czasem jest niewygodne, bo przelewa się przez palce. Najprzyjemniej nakłada się maskę, jednak jest ona chyba dwa razy droższa od odżywki, więc nie ma sensu przepłacać. Oczywiście, majątek to to nie jest, ponieważ - podobnie jak szampony - odżywki również kosztują kilka złotych. Dobrze się spłukują, włosy później są miękkie i lśniące. Jedyne, oprócz konsystencji, co nie zachwyca, to zapach - nie jest najgorszy, ale mi nie podchodzi.

3. Pollena-Malwa, Gloria, emulsja do włosów


Jakkolwiek to zabrzmi, używałam tej emulsji do... mycia włosów. Jest bardzo, bardzo rzadka. Jeśli myjecie włosy często, ale nie przetłuszczają się Wam, warto zainwestować te kilka (7? 8?) złotych właśnie w Glorię. Minusy - zapach i okropny, zielono-brązowy kolor. Jednak efekty są rewelacyjne! Problem w tym, że Glorię znajdziecie tylko w niewielkich sklepikach, najlepiej tych, które zatrzymały się na czasach komuny ;) ja, z braku innej możliwości, zamawiałam przez Internet.

4. Seboradin Lotion, regenerujący środek do włosów suchych i zniszczonych


Niech Was nie zniechęci fakt, że Seboradin Lotion zawiera w składzie, na wysokiej pozycji, alkohol. Sekret tkwi w tym, aby nie psikać nim całych włosów, lecz wcierać go w skórę głowy. Włosy rosną dużo mocniejsze, błyszczące i wolniej się niszczą. Znaleźć go można w aptece za kilkanaście złotych. Warto zainwestować, aczkolwiek uprzedzam, że okrutnie śmierdzi ;)

Tyle w tej części. Mam nadzieję, że moje sugestie Wam się przydadzą :) ja tym zestawem odratowałam swoje włosy :)
W kolejnej części napiszę dla Was kilka słów o suplementach oraz przedstawię kilka domowych sposobów na piękną czuprynę :)

Lubisz Chandlera?


Serial "Przyjaciele" zrobił furorę na całym świecie. Nie ma osoby, która nie wiedziałaby o jego istnieniu! Komicznie przedstawione losy szóstki przyjaciół przyciągnęły przed telewizory całe rzesze fanów. Kto oglądał, ten wie, jak ciężko jest żyć ze świadomością, że nie będzie kolejnego sezonu ;)
Moim ulubionym bohaterem był Chandler. Ostry żart, ironia, inteligencja połączone z oddaniem, wsparciem i gotowością do udzielenia pomocy nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach - facet idealny :) Dla fanek odtwórcy roli Chandlera, Matthew Perry'ego, telewizja ABC przygotowała coś wyjątkowego...
"Mr. Sunshine" to historia menadżera nie najnowszej hali sportowo-widowiskowej, który poza pracą nie widzi większych przyjemności. Jest egocentrykiem, a przynajmniej próbuje, nie interesuje się problemami innych i, co najgorsze... nie pamięta imion swoich współpracowników :) Jednak jego największą zmorą jest fakt, że nie potrafi się zaangażować - a czas najwyższy, bo właśnie skończył 40 lat. Perypetie związane z jego stanem cywilnym i nie tylko emitowane są już od dwóch miesięcy. Fani postaci Chandlera nie będą zawiedzeni, bowiem Ben Donovan, główny bohater "Mr. Sunshine", pod wieloma względami przypomina swojego serialowego poprzednika.
Polecam, jeśli chcecie się odprężyć i szukacie czegoś lekkiego - warto zacząć oglądać już teraz, bowiem wyemitowano dopiero 5 odcinków. Oznacza to, że nie trzeba dużo nadrabiać, a później nie będziecie mieli wyrzutów sumienia, że cały wieczór spędziliśmy na oglądaniu kolejnych dziesięciu :)

Dzień dobry!

Ostatnimi czasy łatwo można zaobserwować boom na wszelkiej maści blogi, fotoblogi, videoblogi i inne dziwolągi :) Bywa to niekiedy irytujące, jednak nie sposób zaprzeczyć - są to rewelacyjne źródła informacji o tych rzeczach, które są dla nas interesujące. Często też nie są to już twory monotematyczne - spotyka się coraz więcej miejsc, w których moda, uroda, literatura czy film nie królują niepodzielnie.
Z racji, że sama często zerkam, co słuchać w świecie blogerów i sugeruję się tym, co podpowiadają w wielu kwestiach, sama również postanowiłam spłodzić takiego blogorodka. Wszystko - od kosmetyków po ciekawe książki - będzie można znaleźć właśnie tu. Systematyczność nie jest moją mocną cechą, jednak postaram się w miarę często pisać o czymś, co, być może, zaciekawi choć kilka osób :)

Pozdrawiam Was ciepło i zapraszam do lektury! :)

P.S. Gdyby zdarzało mi się uderzać w wyższy ton, oświadczam, należy mnie ukrócić ;) nie chcę, aby to było "nadęte" miejsce, a, niestety, trochę polonistycznych naleciałości (i to wcale nie tych dobrych) jeszcze we mnie siedzi.

Pozdrawiam - Justyna :)